Polska wraca do gry

Data publikacji: 2025-09-04  •  Autor: Kamil Stępień - Anfield.PL

To miał być zimny prysznic, a wyszła lekcja charakteru. Polska wywalczyła remis w debiucie nowego selekcjonera. Wynik, który jest miłym zaskoczeniem i daje sygnał, że ta drużyna nie zamierza pękać nawet jak większość się po niej tego spodziewa.

Nastroje przed meczem

W Polsce panowało jedno przekonanie: będzie lanie. Holandia w Rotterdamie, Van Dijk i spółka, nowy selekcjoner na ławce. Bukmacherzy też nie mieli złudzeń — kursy wariackie na to, że Oranje nie strzelą gola do dziesiątej minuty. Takie zakłady brało się nie z wiary, tylko dla żartu, bo przecież miało wpaść szybko.

A jednak obrazek był inny. Na ławce zamiast Probierza, który wyglądał jak menedżer od kredytów w trzyczęściowym garniturze, usiadł Jan Urban. Sympatyczny, spokojny, w mediach ochrzczony „dziadkiem”, „papą”. Nie menedżer od power pointów, tylko opiekun i trener, którego drużyna miała słuchać.

Mecz i Cash moment

Holandia ruszyła jak na Oranje przystało: szeroko, wysoko, pewnie. Van Dijk dyrygował, Gravenberch rozrzucał piłki, Gakpo próbował rozbić polską obronę. Bramkę strzelili i wydawało się, że dalej pójdzie z górki.

A jednak w drugiej połowie Polska się podniosła. Urban dobrze zarządzał zmianami, drużyna grała pragmatycznie, bez fajerwerków, ale z głową. I wtedy wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.

Matty Cash. Strzał życia. Uderzenie, które spokojnie można wrzucić do kategorii „stadiony świata”. Na trybunach jeszcze mocniej było słychać polski doping. Piłkarz Aston Villi, facet z Premier League, ratuje remis w Rotterdamie. Punkt, który jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wydawał się abstrakcją.

Sytuacja w grupie

Polska jechała do Rotterdamu zebrać doświadczenie. Porażka w Helsinkach z Finlandią bolała, a w tabeli sytuacja robiła się groźna. Holandia na czele z kompletem, Polska w tarapatach.

Dlatego ten gol dający ostatecznie remis, smakował inaczej. To nie był tylko punkt — to był oddech, wyrównanie szans, a przede wszystkim nadzieja przed meczem w Chorzowie z Finami. Starcie o być albo nie być. Mecz jakich Polska reprezentacja rozegrała już bardzo wiele. Tym razem wszystko jest w ich nogach i nie trzeba angażować do obliczeń i symulacji superkomputerów. Wystarczy wygrać w kotle czarownic z przeciętną reprezentacją Finlandi, w której próżno szukać gwiazd światowego formatu.

Powrót Lewandowskiego

W przeciwieństwie do wcześniej wspomnianych Finów, Polska kadra ma w swych szeregach gwiazdę na skalę światową. Historia z Robertem Lewandowskim obrażonym na poprzedniego selekcjonera rzutowała na całą reprezentację. Polska w Rotterdamie walczyła nie tylko z Holandią, ale i z własnym bałaganem organizacyjno sportowym. Remis pokazał, że da się zostawić chaos za sobą i spróbować jeszcze raz, na nowych zasadach.

Polski debiutant, polski dzik

Obok Casha błysnął też debiutant w obronie. Przemysław Wiśniewski. 195 cm wzrostu, chłop jak dąb ze Spezii. Wyszedł bez kompleksów, wygrał większość pojedynków w powietrzu. Nie robił show, ale dawał drużynie pewność, że nawet przy ewentualnych wrzutkach na Van Dijka nie ma się czego bać. Kibice zapamiętali nie tylko wynik, ale i to, że w kadrze pojawił się ktoś nowy, kto wygląda jak ściana, a gra jak ktoś, kto zasłużył, by tam być.